Social Icons

sobota, 29 czerwca 2019

Jak przygotować się na wakacje z psem?


Wakacje pełną parą, każdy łaknie wypoczynku, a że teraz znacznie łatwiej o psiolubne miejscówki, właściciele czworonogów coraz chętniej zabierają je ze sobą. Krótka podróż nie sprawia nikomu żadnych kłopotów, jednak jak przygotować się na dłuższy* wyjazd?

"Czy aby czasem o czymś nie zapomniałaś?"

Zapewne moja metoda wyda Wam się niekonwencjonalna, jednak osobiście nie robię żadnych większych przygotowań, a Damon jeździ ze mną dosłownie wszędzie, niejednokrotnie w trasy powyżej 1000 km w jedną stronę. Oczywiście wszystko zależy od celu podróży - jeśli jedziemy jednego dnia i wracamy drugiego to nie zabieram nic poza tym co mam zwykle w plecaku, czyli obowiązkowo woda, składana miska, kilka zabawek oraz w zależności od sezonu wyciągałka na kleszcze jak i kit pszczeli (w celu odkażenia czy zabezpieczenia rany), saszetkę ze smaczkami i smycz - czyli mój codzienny zestaw spacerowy. Jako że Damon jest na barfie to przed wyjazdem rozmrażam mu porcję na następny dzień, którą dostaje po powrocie. Jeśli wyjeżdżamy rano to porcję zamrożoną zabieram w pudełku, która do wieczora spokojnie się rozmrozi.

  

Karmiący suchą karmą mogą spokojnie pominąć poniższy akapit.

W przypadku kiedy jedziemy w dłuższą trasę na przynajmniej kilka dni, w zależności czy do rodziny, czy w zupełnie obce miejsce to moim priorytetem jest jedzenie. Najpierw robię rekonesans ile miejsca będzie w zamrażarce (o ile takowa jest dostępna na miejscu) i w idealnym układzie zabieram  taką ilość paczek, która starcza na cały wyjazd. Jak wiemy, nie zawsze taki układ jest możliwy, dlatego zwykle adekwatnie do pogody pakuję tyle (zamrożonych!) paczek ile będzie w stanie przetrwać w lodówce po przyjeździe, zwykle są to dwa - trzy dni. Do tego zabieram kilka puszek oraz suchą karmę, choć muszę przyznać, że jeszcze nigdy na wyjeździe nie użyłam ani jednej puszki czy karmy, zawsze przywożę je z powrotem. Powszechnie wiadomo, że w dzisiejszych czasach nie trudno jest o sklep, a nawet supermarket i to na największej wsi, dlatego czasy problemów z dostępnością mięsa naprawdę są już za nami. Pamiętam te dziewięć lat temu naszą pierwszą dłuższą podróż pociągiem z Zakopanego do Sopotu na DCDC pod namioty - daliśmy spokojnie radę z mięsiwem i to bez dostępu do samochodu.

fot. J. Konieczko

Kiedy sprawę z jedzeniem (dla mnie najważniejszą) mamy już ogarniętą, pora na PP*. 
Trzeba przygotować się na każdą ewentualność, dlatego w zależności od celu podróży oprócz codziennego zestawu spacerowego ja pakuję paszport psa, bandaż/opatrunek, buty, zabawki (tony zabawek), kamizelkę chłodzącą, kapok, BoTa, klatkę materiałową oraz kaganiec w razie gdybyśmy mieli przemieszczać się komunikacją miejską. I wychodzi na to, że bagaż mojego psa jest znacznie większy niż mój własny ;) A co w przypadku kiedy nie mamy możliwości poruszania się samochodem? Wtedy trzeba wziąć pod uwagę własne możliwości fizyczne i ograniczyć się do minimum i naprawdę 10 (słownie: dziesięć) razy zastanowić czy aby na pewno to będzie nam potrzebne. Osobiście wolę zrezygnować z kapoka, BoTa czy tony zabawek na rzecz jedzenia - jednak każdy decyduje za siebie. Damon nigdy nie miał problemów z wyciszaniem dlatego mogłam zrezygnować z kennela (a to nawet lepiej, bo wtedy posiadałam tylko metalowy, a jak powszechnie wiadomo są to kolejne kilogramy do noszenia).


W porządku, sprawy organizacyjne mamy już załatwione. A co z samą podróżą?
Nie raz czytałam jak to ludzie na trasach krótszych niż 300 km wielokrotnie zatrzymywali się na spacerki z psami, na wybawienie ich, itp. Szczerze? Po co tracić cenny czas na takie rzeczy, nie lepiej szybciej dojechać na miejsce i tam pójść na dłuższy spacer? Ja wiem, że każdy (w teorii ;)) troszczy się o swojego pupila, ale... Ja podróż z psem traktuję jak zwykły dzień, podczas którego nic nie robimy, czyli wyjście na sikupę i spanie. Na trasie zatrzymuję się tylko wtedy kiedy to mnie chce się siku - wtedy Damon idzie ze mną. Jeśli na parkingu jest teren trawiasty to super, okazja do zrobienia kupy - jeśli nie ma to trudno, po dwóch minutach powrót do samochodu i dalsza jazda. Czy to podchodzi pod znęcanie się nad biednym psem? Nie. Załóżmy, że ktoś na co dzień wychodzi ze swoim psem trzy razy dziennie - dlaczego więc w podróży zatrzymuje się co godzinę - dwie? Psu pęknie pęcherz jeśli przez ten czas się nie wysika?


  

No dobrze, a jak sprawa ma się ze szczeniakami?
Przytoczę tutaj wyżej wspomniany wyjazd do Sopotu pociągiem - Damon miał wtedy pięć miesięcy, więc był jeszcze szczylem, który nie byłby w stanie wytrzymać całej 10-godzinnej podróży bez sikania. Przed podróżą zrobiłam rekonesans kiedy/gdzie i na jak długo pociąg będzie się zatrzymywać i okazało się, że będą to dwa dziesięciominutowe i jeden trzydziestominutowy przystanek. Brzmi super, wysika się trzy razy! Plany planami, ale rzeczywistość sprowadziła nas na ziemię. Pociąg miał znaczne opóźnienia, zatem te dziesiątki zmieniły się w minutówki, a trzydziestka w pięć minut. Nie powiem, zastanawiałam się czy w ogóle pchać się i czy zdążę wrócić, bo nie dość, że pociąg pełny to ludzie wsiadali i wysiadali, jednak mały pęcherz szczeniaka wygrał z moimi rozmyśleniami. Wzięłam Damona pod pachę, przepchnęłam się przez tłum uradowana, że mam jeszcze trzy minuty, wychodzę, patrzę, a tam wszędzie beton... Na chwilę mnie zamurowało, no bo jak to? Mój szczyl, który robi tylko na trawie na bank się tu nie wysika (jakby ktoś nie wiedział, to samiec w wieku pięciu miesięcy jeszcze nie podnosi łapy). Z pomocą przyszła komenda na sikanie - najpierw spojrzał na mnie jak na wariatkę, ale po sekundzie przeszedł kawałek, znalazł "odpowiednie" miejsce na płytach betonowych, rozkraczył się i wylał dosłownie wszystko co tam miał, a my w ostatniej chwili wróciliśmy do swojego przedziału - towarzyszka naszej podróży powiedziała, że ludzie dziwnie się patrzyli, no cóż, byłoby dziwniej gdyby szczeniak wysikał się w przedziale ;) Reszta podróży obyła się bez jakichkolwiek przystanków, a pociąg dotarł, oczywiście, opóźniony. Na miejscu już na spokojnie można było się przejść, żeby nie tylko rozprostować łapy i nogi, zrobić komplecik, ale przede wszystkim na spokojnie się pobawić. Nadmienię jeszcze, że dorosła suka, która z nami jechała, spokojnie wytrzymała całą podróż (ona to już w ogóle by się nie wysikała na betonie, więc właścicielka nawet nie próbowała przepychać się przez ten tłum).

fot. J. Konieczko

Nie tak dawno byliśmy odbierać siedmiotygodniową Rize spod granicy niemieckiej (ponad 700 km w jedną stronę) i poza spacerkiem sikupowym przed powrotem do domu, zatrzymaliśmy się może z pięć razy na minutowe siku. Nawet taki maluch nie wymagał większych przystanków, przesypiając całą podróż. Właściwie to jak teraz sobie przypominam to sam Damon kiedy go odbieraliśmy z hodowli (400 km) to w trakcie dwóch przystanków nie chciał wcale sikać (na wszelki wypadek na wycieraczce samochodowej była też mata, bo wiadomo, to maluch) tylko wolał sobie kwiatki wąchać czy też je konsumować i siku zrobił dopiero po przyjeździe.

Mały Damon w drodze do domu <3

A jakie są Wasze metody na podróżowanie z psem? Robicie jak my czy jesteście zwolennikami dłuższych postojów?

________
* dla mnie dłuższa podróż jest powyżej 300 km
* PP - pozostałe pierdoły

2 komentarze: