Social Icons

poniedziałek, 29 października 2018

Szkolenie fretki

W frecim środowisku panuje przekonanie, że fretek się nie szkoli, a jednym z powodów jest to, że są na to zbyt mądre. Ale hola, przecież to z inteligentnymi zwierzętami można najwięcej zrobić...

"Nie bendem!"
To jak to z tym w końcu jest?

Jako szkoleniowiec jestem przekonania, że nie ma zwierzaka, z którym nie można pracować czy uczyć go sztuczek. Nie od dziś wiadomo, że dzięki temu ćwiczy się mózg - dla zwierzęcia jest to niczym gra w szachy dla człowieka. Oczywiście mowa tu o szkoleniu klikerowym i moim jego ulubionym wariancie - kształtowaniu. Osobiście uwielbiam obserwować jak "czaszka aż dymi", rozkminiając kolejny krok. 

Swoją przygodę z klikerem zaczęłam prawie dziesięć lat temu, a moim królikiem doświadczalnym (wtedy nie dość, że internet nie był tak rozbudowany jak dzisiaj to i materiałów, zwłaszcza na ten temat praktycznie nie było, więc posiłkowałam się instrukcją obsługi na opakowaniu) był nie kto inny jak właśnie mój wówczas pięcioletni królik o imieniu Nikki. Dosłownie w trzy sesje po pięć minut poprzez kształtowanie nauczył się robić kółeczko - wtedy właśnie pokochałam kliker, za jego prostotę, a jednocześnie efektywność.


Spotkałam się też z wieloma negatywnymi opiniami na temat klikera, jednak przez tyle lat pracy z różnymi psami, jak i wyżej wspomnianym królikiem oraz fretkami jestem zdania, że to kwestia nieumiejętnego korzystania z tego urządzonka. Ba, ile razy widziałam z internecie filmiki, na których ludzie zwyczajnie źle klikali. Osobiście nigdy nie miałam z nim żadnych problemów, nie wspominając o tym, że dzięki niemu dużo szybciej jestem w stanie przekazać zwierzakowi o co mi chodzi i czego od niego oczekuję. Ale nie o tym miało być.

Zapewne dla większości będzie to szok, ale Draka, o którym pisałam tutaj, już od ponad roku z nami nie ma. Dlaczego piszę o tym dopiero teraz? Głównym powodem był fakt, że w przygotowaniu był jego filmik sztuczkowy, którego nie zdążyliśmy niestety, dokończyć. Miałam go zmontować i wrzucić razem z notką, ale ze względu na pracę nie było zbytnio czasu, a kiedy wreszcie się znalazł to pech chciał, że akurat wtedy padł mi dysk zewnętrzny ze wszystkimi materiałami. Drac umarł w wieku dwóch lat (w skrócie: niezauważony musiał coś drapnąć na spacerze co doprowadziło do przytkania odźwiernika, a w efekcie do zatkania kolejnym posiłkiem, co potwierdziło RTG - niestety nie dożył do operacji), jednak w tym czasie sporo mnie nauczył. Drac odszedł w kwietniu, a już w maju pojawił się Marian. Dlaczego tak wcześnie? Bo na fretki sezon jest raz w roku i gdybym wtedy się nie zdecydowała, kolejna szansa byłaby dopiero za rok. Obydwóch panów zakupiłam w tej samej hodowli, jednak po zupełnie innych rodzicach i z różnych linii (Marian jest z rosyjskiej linii i jak na fretkę to łapy ma ja niedźwiedź!) choć kierowałam się dokładnie tymi samymi kryteriami.

 
po lewej Drac                                                              po prawej Marian

Pierwsza diametralna różnica pomiędzy Drakiem i Marianem to była motywacja na jedzenie, dzięki której u Mariana kliker mogłam wprowadzić już następnego dnia po przyjeździe. Z Drakiem to była dłuuuga historia, gdyż jego jedzenie zaczęło interesować około siódmego miesiąca życia - wcześniej mogłam je sobie wsadzić gdzieś, dla niego liczyła się wyłącznie zabawa, a w późniejszym czasie i tak najpierw musiał sprawdzić czy aby żarełko jest na tyle atrakcyjne, że opłaca mu się pracować. Minusem marianowego najarania na żarło było (i czasami nadal jest) właśnie to najaranie, nadmierna ekscytacja kiedy do akcji wkracza jedzenie. Dlatego w przeciwieństwie do Draka, z nim zaczęłam od samokontroli. Jednak kiedy już opanuje tzw. downa to bardzo ładnie potrafi się skupić i pracować - wychodzi mu to dużo lepiej niż Drakowi (który tak swoją drogą w wyniku challengu, podawania łapy nauczył się w dwie sesje po 3-4 minuty - żeby nie było wątpliwości - mowa o Draku).


Być może jest to związane z faktem, że z nim zaczęłam znacznie wcześniej albo tak ogromna motywacja na jedzenie, albo jedno i drugie. Choć w życiu codziennym Marian jest tym bardziej ogarniętym - nigdy nie gryzł zwierząt (Drac jak podrósł to zaczął atakować psy, nawet te, z którymi bawił się za malucha, w tym próbował Damona) ani też nie podgryzał ludzi po odstających częściach ciała - to taka typowa melepeta, jak i w 100% trafia do kuwety (nawet jeśli jest poza klatką to do niej wraca na sikupę). I jako jedyny z czterech fretek, z którymi mogłam obcować na co dzień, reaguje na słowny ochrzan. Jest też znacznie bardziej karny, o ile Drac w ogóle był, gdyż w ramach "zemsty" potrafił z premedytacją załatwić się do swojej miski, gdzie stało jedzenie... Marian potrzebuje też zdecydowanie mniej powtórzeń, by załapać, że dane (dla mnie niepożądane) zachowanie nie działa. Przykładowo: kiedy Drac robił się głodny, zaczynał naparzanie w drzwiczki od klatki, by zwrócić moją uwagę i pomimo ciągłego ignorowania, potrafił to robić i przez pół godziny dopóki nie wstałam i nie trzasnęłam drzwiami, by móc spać dalej w środku nocy. Kiedy Marian robi się głodny, postępuje dokładnie tak samo, tyle że... naparzanie trwa od kilku do kilkunastu sekund kiedy to przypomina sobie, że ja przecież nie reaguję. Wtedy wykminił co innego, jednak wystarczy huknąć "Mariaaaaaaaan!" i od razu przestaje i idzie w kimę. Podobnie było ze spacerami - Drac wymagał odpowiedniego przeszkolenia względem omijania słupów na smyczy - Mariana nie musiałam tego szczególnie uczyć, nawet sobie nie przypominam, żebym to robiła, a on i tak zwinnie sobie z nimi radzi, nawet wtedy kiedy próbuję nabić go w butelkę.
Drac był też nazywany Księżniczką ze względu na swoje podejście do mokrego podłoża - on się nawet nie załatwił w kuwecie jeśli nie była świeżo wysprzątana i poczuł coś mokrego pod łapą (wtedy lał obok, to mu już nie przeszkadzało), więc trochę zajęło przekonanie go do turlania na mokrej trawie. Marian to inna bajka! Dla żarła zrobi wszystko i wszędzie.

Dla waty nasmarowanej jogurcikiem naturalnym to i w czapeczce pozować będzie!

Przywołanie
Wszystko pięknie, ładnie, ale co z przywołaniem? Dla mnie, niezależnie od gatunku, jest to kluczowa umiejętność, którą tłukę na samym początku. Nie wykluczam równoczesnego uczenia sztuczek czy innych pierdół, ale przywołanie to podstawa i musi być, zawsze i wszędzie. Dlatego mój ówczesny pięciomiesięczny Damon nie umiał pierdyliarda sztuczek, za to wszyscy byli bardzo zaskoczeni, że wraca na każde wołanie, i to bez powtórek (stąd wzięła się jego ksywka "szczenię idealne"). Na wszystkie inne rzeczy przyjdzie czas, najważniejsze to zrobić fundamenty i to tak solidne, że żadna wichura czy zamieć ich nie zburzy!


Jako, że moje fretki znacznie się od siebie różniły, przywołanie było z nimi robione w zupełnie inny sposób. Draka nie interesowało jedzenie, za to zabawa, więc bardzo lubił szybko poruszające się obiekty. I tutaj wykorzystałam Damona, którego wysyłałam do malucha i nawołując, przywoływałam i jego, który biegł uradowany, a w późniejszym czasie przekierowałam go na siebie. Marian, no cóż, on jest żarty, więc za każde przyjście był nim od samego początku nagradzany. Oczywiście na samym początku obydwie fretki były na lince, chociażby ze względu na ryzyko pojawienia się psa, który akurat zechce pogonić lub zabić takie zwierzątko.
Dlaczego powstał ten wpis?
Po pierwsze, już wielokrotnie byłam proszona o takowy, a po drugie chciałam uświadomić wszystkim, że z fretką też da się pracować, i to pozytywnie, bez przymusu czy negatywnych emocji - metoda behawioralna (warunkowanie zachowań) u różnych gatunków zwierząt nie różni się praktycznie niczym, ba, nawet u ludzi: w USA kliker jest wykorzystywany do uczenia autystycznych dzieci chociażby prostych codziennych czynności. Nawet Karen Pryor o tym wspomina.

Podsumowując, zapraszam na krótki filmik pt.: "cukierek albo kupa" idealnie nawiązujący do obecnej aury nie tylko halloweenowej, ale również pogodowej w wykonaniu samego Mariana ;)


A Wy używacie klikera? Macie swój ulubiony wariant? Próbowaliście z innymi zwierzakami niż psami? Dajcie znać w komentarzach! :)


2 komentarze:

  1. Tez miałam fretkę, cudne zwierzątka. Nie wpadłam na to, żeby użyć klikera... ale tez udało się go nauczyć kilku sztuczek jak i przywoływania. Potrafił nawet wdrapywać się nawet na moje ramię na zawołanie. Małe demony ale uwielbiam 😍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, kliker potrzebny nie jest, ale jak ułatwia zadanie! ;) Haha, ja to mu przynajmniej raz w tygodniu grożę, że przerobię na rękawiczkę xD

      Usuń